Jak pech to pech, choć ostatni piątek nie był przecież 13 tego. Zapowiadał mi się zagoniony dzień - zaraz z rana, o 8.00, zajęcia u logopedy z młodszym synem, odwiezienie go do moich rodziców i później praca z kilkoma ważnymi spotkaniami. Wysłużony samochód służbowy znalazł się w końcu tam, gdzie powinien być już dawno - na złomie, na nowe trzy jeszcze czekamy, więc musiałam korzystać z prywatnego. I jak na złość, właśnie w ten dzień spotkało mnie coś po raz pierwszy w mojej 18 letniej karierze kierowcy ...
źródło: Carbasics.co.uk |
Samochód musiał zostać pod blokiem rodziców, a do pracy poszłam na nogach. Na pierwsze, najważniejsze spotkanie planowałam pojechać autobusem a pozostałe przełożyć - po prostu nie zdążyłabym na nie bez samochodu.
Z ratunkiem przyszedł mi mąż. W przerwie między zajęciami w szkole udało mu się odkręcić koło, wymienić na zapasowe - pojechałam wszędzie, gdzie planowałam, także na to pierwsze spotkanie.
Teraz zostaje nam wizyta w warsztacie samochodowym (w Warszawie poratuje np. prowarsztat.pl) i ... uważanie na gwoździe ;)
U nas gwóźdź/wkręt jeździł z nami tydzień (tylna oś) aż znajomy który kiedyś jechał swoim samochodem za nami zwrócił nam uwagę że coś jest nie tak. Sprawdzili, że jest o 1 atmosferę mniej ale dopingowali i jeździliśmy jeszcze w weekend (z ponowną korektą na stacji). W poniedziałek z samego rana wizyta u wulkanizatora. No i gwóźdź znaleziony.
OdpowiedzUsuńBrawo dla mężów ;-)
O kurcze, to może my tez jeździliśmy dłużej?
UsuńPrzez moją głupotę... najechałam na wysoki krawężnik, bo próbowałam ustawić nawigację, no i przedarłam bok opony. Ale raz mi się zdarzylo najechać na jakiś hak czy kolec... powietrze nie zeszło od razu tylko dopiero po kilku dniach.
OdpowiedzUsuń