Kolejna tura soku z naszych działkowych malin właśnie się pasteryzuje - sok robili moi rodzice, robię i ja. Dla siebie samej w życiu by mi się nie chciało bo to mało wdzięczna robota (praktykujemy metodę przeciskania przez tetrę, ale za rok mam zamiar spróbować czegoś innego), ale czego się nie zrobi dla dziecka :D Wszystkich soków (z malin, z agrestu, z porzeczek) mamy już ponad 60 słoików, a jeszcze dołączą do nich kompoty: z porzeczek i agrestu, z czereśni i z jabłek, a jesienią sok z pigwy (drzewko wyjątkowo obrodziło w owoce). Syn uwielbia wyjadać owoce z kompotu, więc to żelazny punkt przetworów.
W tym roku pierwszy raz robiliśmy dżemy bo okazuje się, że dziecku bardzo smakują naleśniki czy omlety na słodko, a po co napychać go sklepowymi (choć można kupić też dżemy z miarę sensownym składem), skoro można zrobić pyszny dżem z truskawek czy porzeczek prosto z działki i z wiśni od teściów?
Obowiązkowo część malin i truskawek, a także borówki (te już "kupne" na targu, bo sami na borówki nie chodzimy, a na działce mamy amerykańskie, które najlepiej smakują jedzone na świeżo) już pomrożone i czekają na pyszne śniadania syna (uwielbia mleko z razówką i owocami) a borówki będą też rewelacyjne na jagodzinaki :D
Robota wre, ale ja w sumie nie o przetworach chciałam. Zaczęłam od
soku z malin i jakoś tak dalej poszło, a miał to być tylko taki wstęp, zajawka, że skoro sok z malin to i tona pestek. A skoro pestki to i
olej z pestek malin. Nie, oleju to ja już nie robię, ale za to mam go w ślicznej buteleczce firmy
La Quintessence obecnie pod krótszą nazwą
LaQ.