Seria Keratin węgierskiego Kallosa zbiera sprzeczne opinie - od zachwytów po miano bubla. Więc jak to jest? Jednym krótkim zdaniem - bublem na pewno nie jest. Z keratyną (z resztą z innymi białkami w kosmetykach też) bywa różnie - niektóre włosy ją kochają, a inne, którym nie brak tego białka wręcz na odwrót. Efekt na włosach może być więc też różny - albo lśniąca, miękka tafla, albo suche siano. Wszystko zależy od tego, czego potrzebują nasze włosy.
Jeśli mają za mało keratyny (i ogólnie białek), to proteinowe kosmetyki uzupełnią te ubytki, włosy staną się piękne i mocne, gładkie, miękkie. Posiadaczki takich włosów będą więc zachwalać kosmetyki z keratyną pod niebiosa.
Jeśli natomiast we włosach nie brakuje białek to można im poważnie zaszkodzić. Na każdym włosie będzie się nadbudowywać kolejna białkowa warstwa co spowoduje, że włosy będą sztywne, sianowate, wysuszone i łamliwe (słyszałyście o przeproteinowaniu włosów?). Jeśli więc po jednym-dwóch użyciach efekt będzie odwrotny od zamierzonego, lepiej od odstawcie kosmetyki z proteinami. Widząc lśniące, zdrowe włosy z resztą też nie przesadzajcie, bo przeproteinować je nie jest tak trudno.
Wstęp przydługi, ale te informacje wydały mi się istotne :) Nie każda z nas jest tzw. włosomaniaczką (np. ja), więc warto się dowiedzieć choć trochę o wpływie keratyny na włosy.
A jakie są moje włosy? Polubiły się z keratynowym Kallosem czy nie? Są dziwne. Bo ani nie zachwyciły się jakoś szczególnie, ani też nie zareagowały sianem. Wpis miał powstać już miesiąc temu (zużyłam wtedy maskę, a szampon odłożyłam na rzecz wypróbowania innego - o nim niedługo), ale tak zeszło.