Jasna skóra nigdy nie była u mnie pożądana i bez choćby delikatnego
brązu w lecie czuję się nieswojo. Jako, że rzadko odkrywam nogi, a
okazji na konkretne opalanie nie mam zbyt wiele, są one dużo jaśniejsze
niż ręce, co jak już się zdecyduję na spodenki, gdy idę na działkę czy
sukienkę nie wygląda zbyt dobrze. W lecie muszę mieć zatem w zanadrzu
coś, co przybrązowi skórę na nogach. Tak się składa, że obecnie mam trzy
opalające kosmetyki, które działaniem znacząco różnią się od siebie, co
powoduje, że sprawdzą się więc w różnych okolicznościach. Jednak zawsze
wtedy, gdy zależy nam na ciemniejszym kolorze skóry ciała.
Dzięki tym trzem kosmetykom mogę mieć opalone nogi na trzy różne sposoby: natychmiast i tylko do momentu mycia, szybko i na dłużej albo wolniej i delikatniej.
Multifunkcyjny krem korygujący CC z efektem natychmiastowej opalenizny Bielendy to ten, który daje efekt natychmiast po nałożeniu. Ma postać gęstego kremu a "opalenizna" przejawia się w pokryciu skóry brązową warstwą a nie w faktycznej zmianie koloru. To tak jakbyśmy nałożyły na skórę ciemny podkład.
Krem ma brązowawy kolor, ale na mojej skórze niestety wybijają różowe tony. Niezbyt mi to odpowiada i kłóci się z odcieniem opalenizny rąk czy twarzy. Szkoda.
Jest lekko błyszczący co w przypadku akurat tego kremu mi nie przeszkadza. Wbrew zapewnieniom producenta nie zauważyłam, aby idealnie pokrywał siniaki lub popękane naczynka, a zdecydowanie by mi się to przydało. Co prawda lekko je tuszuje, ale żeby stały się całkiem niewidoczne to nie. Nie zachęcam do lepszego pokrycia tych niedoskonałości grubszą warstwą kremu bo skóra przestaje wyglądać estetycznie.
Krem po nałożeniu szybko "stygnie" , trzeba go więc sprawnie rozsmarowywać i co ważne - nie trzeć za długo! Jak przyschnie a my rozetrzemy, to w tym miejscu zrobi się smuga, bo suchy krem nie rozsmaruje się już tak łatwo.
Nie do końca roztarty krem |
Pomijając kwestię koloru, krem świetnie sprawdzi przed szybkim wyjściem, czy przy spontanicznej decyzji o odsłonięciu nóg (jak u mnie) kiedy JUŻ potrzebujemy przyciemnienia skóry. Efekt utrzymuje się do mycia mydłem lub żelem, samą wodą nie schodzi. Żałuję, że nie do końca zgrywa się z moją skórą, bo taki właśnie produkt jest mi najczęściej potrzebny.
Naturalny samoopalacz Lavery zaskoczył mnie obecnością DHA mimo, że jest to składnik jak najbardziej naturalny. Byłam przekonana, że bardziej wykorzysta właściwości brązujące np. orzecha czy innych roślin. No ale ... Obecność DHA niestety oznacza charakterystyczny smrodek i pojawia się on też i w tym samoopalaczu, choć muszę przyznać, że jest słabo wyczuwalny. Producent zaznacza, że opalenizna pojawia się po ok. 5 godzinach. Nie u mnie. Efekty zobaczyłam bardzo szybko, przy czym największy po ok 3 godzinach. Nakładam dosyć dużo samoopalacza, bo mam mocno opalone ręce i ramiona, więc dla delikatniejszego efektu odpowiednia będzie mniejsza ilość. Opalenizna jest intensywna, złota i wygląda bardzo naturalnie, a schodzi równomiernie po około 3 dniach. Miałam wcześniej kilka samoopalaczy i co wyróżnia na ich tle Laverę to brak wysuszenia skóry. Do tej pory ratowałam się posmarowaniem nóg najpierw balsamem, teraz nie muszę. Nie jest on też wymagany dla lepszego poślizgu samoopalacza aby zmniejszyć ryzyko smug - rozsmarowuje się wystarczająco dobrze, ale i tak jak przy każdym samoopalaczu musimy pamiętać o dokładnym roztarciu go na skórze, aby nie było plam.
Najdelikatniejszy z tej trójki i równocześnie potrzebujący regularności to balsam brązujący Dove.
Lepsza byłaby dla mnie wersja dla ciemnej karnacji, ale mimo to już po pierwszej aplikacji zauważyłam subtelne podbicie i ożywienie koloru skóry nóg. Nakładanie uprzyjemnił mi delikatny cytrusowy zapach, bez ani krzty samoopalaczowej nuty, no ale niestety cudów jednak nie ma. Po około trzech godzinach mój nos zaczął wychwycać ten smrodek. Dla w miarę zadowalającego efektu muszę używać go przez kilka dni, bo każde kolejne użycie wzmacnia opaleniznę. Dlaczego tylko "w miarę". Odcień opalenizny nie do końca pasuje do tej na rękach - jest bardziej żółta, może przez to, że jest do jasnej karnacji? Z powodzeniem zastępuje zwykły balsam ponieważ bardzo dobrze nawilża i nie czuję potrzeby sięgania po dodatkowy produkt do pielęgnacji ciała.
szkoda ze nie pokazalas pozostalych na rece;P
OdpowiedzUsuńNie ma za bardzo czego pokazać, bo nie dają natychmiastowego efektu
UsuńU mnie Bielenda super się sprawdza :)))
OdpowiedzUsuńOgólnie to fajny kosmetyk, tylko odcień nie do końca mi odpowiada
UsuńJa już nie bawię się w żaden kosmetyk brązujący ;) Ten smrodek mnie mocno irytuje ;)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś którejś firmie uda się ominąć ten smrodek :D
UsuńJa mam sporo takich kosmetyków w tym sezonie letnim. Na szybko najlepiej sprawdza się BB Last Minute od Lirene i mgiełka samoopalająca z Bielendy :)
OdpowiedzUsuńNie znam tych kosmetyków :)
UsuńCo do smrodku, to naprawdę samoopalacze są mistrzami jego wytwarzania - jak balsam o zapachu skarpet :) Jeszcze nie testowałam Bielendy, ale chyba dziś się skusze i otworzę :)
OdpowiedzUsuńNajbardziej skarpetkowy był dla mnie balsam brązujący z Kolastyny .... bleh
UsuńUżywałam kiedyś balsamu brązującego z Perfecty ale się tak przejechałam na tym produkcie, że teraz wolę świecić białą skórą niż plamami ;)
OdpowiedzUsuńZ Perfecty miałam kiedyś samooplacz w piance, był całkiem ok. I balsam brązujący też - był trochę za jasny, ale ok
UsuńKiedyś próbowałam różnych samoopalaczy i balsamów brązujących - SunOzon, Dove, Nivea, Garnier, Johnson's, Lirene... I jestem pewna, że jeszcze o czymś zapomniałam ;) Ale od jakiegoś czasu stawiam na naturalną bladość - i tak nie mogę opalać skóry twarzy z uwagi na przebarwienia i złuszczanie, więc filtr SPF50 codziennie, a w mojej pielęgnacji (twarzy) nie ma miejsca na żadne przybrązowiacze, więc zaczęłam akceptować siebie taką, jaką jestem. I od tamtej pory już się nie męczę z tymi smrodziuchami :) Swoją drogą wyglądałoby to komicznie - twarz biała, a ciało brązowe :D
OdpowiedzUsuńSunOzon lubiłam :)
UsuńJa bardzo lubię samoopalacze Vita Liberata :)
OdpowiedzUsuńNie znam tych samoopalaczy
Usuńnie znam Twoich typów a sama skłaniam się raczej ku balsamom brązującym :) choć i tak wolę słońce, ale teraz miałam górę ciała opaloną a nogi białe (przez konieczność chodzenia w długich gaciach) i dopiero w sierpniu złapałam na nie trochę opalenizny
OdpowiedzUsuńNo właśnie u mnie jaśniejsze nogi to zmora, bo nie przepadam za spodenkami i spódnicami.
UsuńBalsamy brązujące lubię do całego ciała, a te koloryzujące typu CC tylko na nogi :)
OdpowiedzUsuńJa z kolei takich kosmetyków używam tylko do nóg - góra zawsze opalona :)
UsuńJa stawiam na balsam brązujący ;) robiłam nawet porównanie więc zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńU mnie niezbyt się sprawdzają, bo jak pisałam rzadko ubieram spódnicę czy spodenki, a jak już, to jest to spontaniczna decyzja, więc mocny efekt muszę mieć od razu
UsuńNie używam ;) może kiedyś się to zmieni;)
OdpowiedzUsuńU mnie byłyby takie kosmetyki zbyteczne, gdybym częściej odsłaniała nogi w lecie :D
UsuńHmmm powiedz mi czy ten CC Bielendy jest odporny na pot? Bo zastanawiam się nad skorzystaniem z tego typu opalenizny na wesele ;)
OdpowiedzUsuńSmaruję nim tylko nogi, więc trudno mi powiedzieć :)
UsuńBielende ostatnio chciałam kupić i szkoda, że nie zgarnęłam do koszyka. Jestem ciekawa jak u mnie by się sprawdził:)
OdpowiedzUsuńDove używałam kiedyś. Lavera kusi mnie od jakiegoś czasu.
Ostatni czasy gości u mnie mgiełka brązująca Bielendy,a wcześniej balsam Palmersa.
Samoopalacz Lavery jest fajny i daje szybki efekt
UsuńLavera daje mocny kolor co mi najbardziej odpowiada :)
OdpowiedzUsuńCzy Lavera daje żółty odcień czy raczej brązowy? Zależy mi na tym, żeby efekt był naturalny, a wszystkie balsamy i samoopalacze dają u mnie brzydki żółto- pomarańczowy kolor :/
OdpowiedzUsuń